Wiosna depcze nam po piętach - to znak, że najwyższy czas na konkurs :) Wraz z Wydawnictwem Literackim, zapraszam Was w podróż do świata słowa pisanego!
Kilka dni temu w polskich księgarniach ukazała się najnowsza powieść francuskiej pisarki Mazarine Pingeot Wpadki i wypadki Joséphine F. Z tej okazji, mam dla Was 3 egzemplarze tej jeszcze ciepłej i pachnącej farbą drukarską książki.
Gdy problemom nie da się powiedzieć po prostu
„Adieu!”.
W Anglii nosiłaby imię Bridget, w Polsce Judyta, we
Francji nazywa się Joséphine Fayolle. Mazarine Pingeot, popularna francuska
pisarka, długo ukrywana przed światem córka prezydenta Mitteranda, podrzuciła
swojej bohaterce istną puszkę Pandory. 37-letnia Joséphine, samotna matka
dwójki dzieci, nie może uwolnić się od swego hipochondrycznego eksmęża, którego
jej matka uparcie zaprasza na rodzinne święta. Bank ściga ją za debety,
wydawnictwo domaga się nowej książki, zmywarka – wymiany. I jeszcze ta kolonia
wszy, które zagnieździły się na głowach rodziny Fayolle... Nawet nie można
poprawić sobie humoru lampką wina, czekoladą albo zakupami...
Miałam znanego ojca
i tkwiłam w ukryciu. Jeszcze dziś odczuwam konsekwencje tego niewidzialnego
życia, które nagle pewnego dnia stało się sprawą publiczną. Mazarine Pingeot
Historie miłosne
zawsze kończą się źle – twierdzi
Mazarine Pingeot. Ta czterdziestoletnia francuska pisarka i wykładowczyni
filozofii ma za sobą już trzy życia. O pierwszym – dzieciństwie spędzonym w
ukryciu i jego stygmatach – opowiedziała w powieściach Bouche cousue
i Bon Petit Soldat. Drugie zaczęło się pośród oślepiających błysków
fleszy. W 1994 roku fotoreporterzy przyłapali ją przed wejściem do jednej z
paryskich restauracji razem z François Mitterandem, jej... ojcem. Przez cale
lata ukrywano przed światem fakt, iż jest jego córką, aż wreszcie sensacyjna
tajemnica wyciekła na kolorowe kolumny prasy plotkarskiej. Żony, kochanki i
ukrywane dzieci prezydentów Francji to łakomy kąsek. Potem Mazarine poukładała
sobie życie – związała się z ukochanym mężczyzną, została matką, aby w końcu
rozstaniem ze swoim partnerem zburzyć i zbudować je na nowo. Twierdzi, że teraz
wreszcie uwolniła się od przeszłości i choć nie wierzy w miłosne happy endy
jeszcze nigdy nie czuła się tak dobrze jak teraz. Własna historia zainspirowała
ją do napisania powieści o perypetiach trzydziestoparoletniej Joséphine
Foyolle, nieco przewrotnego chic-litu określanego jako autoironiczna komedia
depresyjna.
Źródło : materiały promocyjne wydawnictwa
Aby wziąć udział w konkursie
i wygrać 1 z 3 egzemplarzy książki należy:
opisać wpadkę związaną z Francją lub z nauką języka francuskiego
Może to być przygoda, która przydarzyła Wam się w trakcie zwiedzania Francji, pierwsze spotkanie z Francuzami, historyjka związana z odkrywaniem francuskich tradycji i zwyczajów, lub anegdota dotycząca nauki języka francuskiego. Jeśli nie macie niczego na stanie, puście wodze fantazji :)
Zasady wysyłania zgłoszeń
Odpowiedzi konkursowe należy umieszczać w komentarzach pod dzisiejszym wpisem. Jeśli nie posiadasz konta "blogowego" i zostawiasz komentarze jako anonimowy czytelnik, wyślij
zgłoszenie do mnie, za pomocą formularza kontaktowego, który znajduje
się po lewej stronie bloga, wraz z Twoim imieniem i adresem e-mail. Ja następnie opublikuję Twoją odpowiedź na blogu, ujawniając jedynie Twoje imię.
Czas trwania konkursu
Zgłoszenia należy przesyłać od 19 marca (czwartek) do 29 marca (niedziela) do godziny 00:00. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone najpóźniej w czwartek 2 kwietnia.
Dobra wiadomość dla Czytelników mieszkających poza granicami Polski.
Wydawnictwo gwarantuje wysyłkę prawie do każdego zakątka świata ;)
Istnieje również możliwość odbioru nagrody w formie e-booka.
Wydawnictwo gwarantuje wysyłkę prawie do każdego zakątka świata ;)
Istnieje również możliwość odbioru nagrody w formie e-booka.
Mam nadzieję, że konkurs i nagrody Wam się podobają
i że z chęcią weźmiecie w nim udział :)
Czekam z niecierpliwością na Wasze odpowiedzi!
nagrody ufundowało
Ania K. napisała :
OdpowiedzUsuńMoja wpadka językowa miała miejsce na samym początku mojego pobytu we
Francji (od września jestem studentką Langues Étrangères Appliquées). Gdy
pierwszego dnia nadeszła pora na déjeuner udałam się do pobliskiej
cafeterii, jednak z tego podekscytowania wszystko mi się pomieszało i
zamiast tarte aux poires zamowilam... tarte aux poireaux czym wywołałam
niemałą konsternację ale i rozbawienie obsługi ;)
hihi a ja dziś jadłam tarte aux poireaux na obiad, oczywiście domowej roboty :)
UsuńZawsze byłam maniaczką j. francuskiego i Francuzów, gdy miałam tylko okazję z jakimś porozmawiać korzystałam na maxa. Jeszcze na studiach przyjechali Francuzi na wymianę z Erazmusa, zamieszkali w akademiku, oczywiście pierwsza zadeklarowałam, że możemy się zając nimi wraz z innymi studentkami, tylko ja mówiłam w miarę po francusku. Chodziliśmy z nimi na imprezy, zwiedzaliśmy miasto, byłam przeszczęsliwa, że mogę trochę sprawdzic swój francuski. I stało się chyba wpadłam jednemu w oko i pewnego dni zaprosił mnie do siebie wiczorem, wkurzyłam się bo zabrzmiało to jednoznacznie, chiałam odpowiedzieć, że mam swoje zasady, powiedziałam "j'ai mes règles' co znaczyło, że mam okres :).Zrobił wielkie oczy i powiedził, że" to może za kilka dni"? Więcej się nimi nie spotkałam i chciałam się zapaść pod ziemię ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Kasia D.
Ahahaha :)
Usuńha ha ha! to jest dopiero wpadka przez duże W ;)
Usuńdobre!
Usuńrzeczywiscie sytuacja nie do pozazdroszczenia
Julianna
rewelacyjne!!!
UsuńNie to że to znowu jakaś wielka wpadka, ale chyba większych nie mam;) Po bardzo krótkim czasie od rozpoczęcia nauki francuskiego, chciałam kupić wino na prezent i poszłam w tym celu do specjalistycznego sklepu. Okazało się, że pan właściciel był Francuzem, oczywiście chciałam się pochwalić trzema zdaniami, jakie już znałam i kiedy pan zapytał się czy mówię po francusku, ja zamiast odpowiedzieć un peu powiedziałam un peau. Pan jednoznacznie zrozumiał, że naprawdę niewiele wiem ;) i starał się wytłumaczyć różnicę (której ja chyba nie rozumiałam ani nie słyszałam). I naprawdę nie jestem w stanie przypomnieć sobie więcej wpadek, mimo że na pewno jakieś miałam.... Chyba zostają mi w pamięci tylko dobre wydarzenia :)
OdpowiedzUsuńCzego żałuję, bo chętnie bym przeczytała książkę! :( :))))
UsuńJuż kiedyś o tej mojej wpadce pisałam, ale jest tak spektakularna, że może się uda zdobyć książkę ;)
OdpowiedzUsuńPo trzecim roku studiów udało mi się wyjechać na cały sierpień do Francji do pracy jako "fille au pair". Rodzinka sympatyczna, trochę pozwiedzałam Francję (byliśmy w trzech różnych miejscach). Wieczorami, jak to Francuzi mają w zwyczaju, siedzieliśmy dosyć długo przy kolacji- było mnóstwo pysznych potraw i miałam możliwość spróbować kilku nowych dla mnie rzeczy. Mój brzuch jednak momentami już odmawiał przyjmowania kolejnych dokładek, więc za którymś razem (jakoś w pierwszym tygodniu pobytu) powiedziałam "Je suis pleine"- zastosowałam kalkę z polskiego, chcąc powiedzieć, że jestem pełna. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie to, że ten zwrot w języku potocznym oznacza "Jestem w ciąży". Miny współbiesiadników (prawie 10 osób)- bezcenne ;) ale przynajmniej spaliliśmy trochę kalorii przez śmiech, którego było później sporo...
hehe pamiętam dobrze tę Twoją wpadkę; nawet stała się ona tematem do językowych dywagacji z Ch. :)
UsuńA jak w takim razie powiedzieć, że już jestem syta? Ja bym też powiedziała "je suis pleine" :)
UsuńMyślę, że można powiedzieć "je suis plein/e". W sytuacji, którą opisała wyżej Iza, zabrzmiało to jednak dość dwuznacznie :) Warto też pamiętać, że "être plein" oznacza również "être ivre", czyli być pijanym.
UsuńLepiej jednak będzie powiedzieć : "j'ai le ventre plein", j'ai bien mangé" albo "je suis repu(e)" albo "je suis rassasié(e).
Moje polskie znajome tez czesto zaliczaja te wpadke, ale être pleine nie odnosi sie do ludzi, tylko do zwierzat. être pleine = être en gestation, a powiedziec tak w odniesieniu do czlowieka, do kobiety to jest nawet bardzo wulgarne.
UsuńJ'espère que la personne qui a eu ses règles va gagner, j'ai bien rigolé ;))
Bardzo słuszna uwaga Jeanne. Dziękuję!
UsuńMagda napisała :
OdpowiedzUsuńWpadek z językiem francuskim zaliczyłam niemało ale i okazji do tego nie
brakuje, bo nie dość, że mąż Francuz, to jeszcze przez kilka lat
mieszkaliśmy we Francji, a tam jak wiadomo, języków obcych (czyli
nie-francuskiego) używa się wyłącznie do przepłaszenia natrętów, co czasem
złośliwie praktykowałam i rzeczywiście zazwyczaj działało. (-Bonjour...,
-I`m sorry, I don`t speak French -Oh, desolée!!! i ucieczka natręta).
Bywa, że czasem przestawię literkę tu, czy tam i wtedy, zamiast całkowicie
niewinnego słowa wychodzi jakieś cudo, które z niejasnych względów (ech,
Francja!) zazwyczaj opisuje intymne części ciała. Najlepiej jednak pamiętam
tę (być może dlatego, że mąż mi ją ciągle ze śmiechem przypomina), gdy
podczas opowieści, jak to w Bretanii jest cudnie, jaka ciężka ale pyszna
kuchnia, porywające krajobrazy, klify, wiatr, menhiry... Tak się
rozgadałam, że umknęło mi jedno. Opowiadając o tym, jak pięknie jest
spacerować klifami Côte Sauvage, dodałam niechcący do "côte" literke "r". W
pisowni różnica jest wyraźna, ale wymawia się podobnie... I tak oto okazało
się, że spędziłam fascynujący tydzień błądząc po Crotte Sauvage! Znajomi
pękali ze śmiechu.
ha ha ha dla niewtajemniczonych : crotte oznacza psią kupę :)
UsuńA Cote Sauvage znajduje się niedaleko Vannes, gdzie mieszkam i regularnie tam jeździmy, naprawdę przepiękne miejsce :)
Zazdroszczę nieograniczonego dostępu do kouign-amann i karmelków z solonego masła. :)
UsuńTo właśnie na nich wyrosły moje boczki ;)
UsuńAgnieszka napisała :
OdpowiedzUsuńCześć :) Mam na imię Agnieszka, uczę się francuskiego od prawie 6 lat.
Kiedy byłam w liceum zdarzyła mi się pewna dość zabawna wpadka językowa,
która zresztą później się powtórzyła również na studiach. Mianowicie,
mieliśmy w liceum wymianę z Francuzami i kiedy oni przyjechali do Polski,
pojechaliśmy na wycieczkę do Warszawy. Razem z moją koleżanką towarzyszyłam
grupie Francuzów w tzw. "czasie wolnym" od zwiedzania. Weszliśmy do jednej
z restauracji, gdzie Francuzi postanowili zamówić dużo alkoholu, a
następnie wyszli bez płacenia. Poczułam się trochę dziwnie i nie wiedziałam
za bardzo co zrobić w takiej sytuacji, bo sama nic nie zamawiałam, ale
ostatecznie zapłaciłam za wszystkich. Moja korespondentka z Francji,
niezwykle oburzona, zapytała mnie dlaczego to zrobiłam. Ja odpowiedziałam
natomiast: "Parce que j'ai les regles. ", mając na myśli, że mam zasady w
życiu. Dziewczyna uśmiechnęła się dziwnie nic nie mówiąc. Później już na
studiach rozmawiałam na jednej z imprez z pewnym stażystą z Francji.
Chłopak powiedział mi, że w ogóle nie pije alkoholu, ja zapytałam więc
dlaczego. On zaczął się zastanawiać, na co ja niewiele myśląc wypaliłam z
podobnym tekstem: Parce que tu as les regles. Francuz wpadł w szaleńczy
śmiech i powiedział, żebym uważała na to, co mówię. W końcu wyjaśnił mi, że
wyrażenie "avoir les regles" jest wyrażeniem charakterystycznym dla
dziewczynek i oznacza "mieć okres". :/
Widzę, że słowo "regle" jest dość kłopotliwe ;)
UsuńJa też kiedyś byłam świadkiem, jak cała banda Francuzów nie zapłaciła w restauracji za napoje. Kelnerka goniła ich aż do autokaru ;)
UsuńChyba nie miałam nigdy takiej wpadki słownej albo o niej nie pamietam(na szczęście!). Będąc w 5 klasie podstawówki szkoła zorganizowała wymianę pl-fr i tak 1szy raz zetknelam się z prawdziwymi Francuzami. Mieszkałam przez 2 tyg u francuskiej rodziny ktora od razu następnego dnia zabrala mnie na komunię do ich rodziny. Po komunii poszliśmy do restauracji gdzie mu mojemu przerażeniu przy każdym talerzu była masa sztućców!a ja będąc jeszcze wtedy dzieckiem nie wiedziałam co do czego! Zaczęłam panikowac, Ręce mi się trzesly i czulam ze jestem czerwona ze wstydu gdy zaczęto przynosić dania.. Na szczęście jakoś sobie poradziłam zezujac na kolezanke francuzke obok ;) mogę stwierdzić że była to niezła lekcja francuskiej kultury;) sytuacje można by pewnie mnożyć, pamiętam jeszcze jak babcia dziewczynki powtarzała ciagle joli? Na wycieczce w wersalu przy czym ja nie miałam pojecia o co chodzi i tylko kiwalam głowa ;)
OdpowiedzUsuńJa natomiast, na początku, zawsze miałam problem z kieliszkami : który do wina, a który do wody :) Pamiętam też pewien obiad u francuskiej rodziny, w której pracowałam jako fille au pair. Na deser podano owoce. Wtedy po raz pierwszy musiałam się zmierzyć najpierw z obraniem a później ze zjedzeniem brzoskwini za pomocą widelca i noża, bez dotykania palcami. Spróbujcie w domu. To nie jest takie proste ;)
Usuńja nie daję rady, ale mój mąz je w ten sposób krewetki, langusty, że o owocach nie wspomnę. Francuzi kochają sztućce i kieliszki!
UsuńAleksandra napisała :
OdpowiedzUsuńW zeszłym roku udało mi się być w Strasbourgu podczas słynnych Marchés de
Noël. Mieszkałam u starszej, francuskiej i typowo alzackiej rodziny.
Pewnego dnia, na obiad przyszła ich córka z małym, dwumiesięcznym synkiem.
Wzięłam go na ręce, a Mały tak mrużył oczy, że zapytałam " Pourquoi tu as
si petits oeufs?" Zawsze myliły mi się 'yeux" z "oeufs', brzmią tak
podobnie...
Śmiechu była co nie miara, ja oczywiście byłam cała czerwona za wstydu, ale
przynajmniej zaliczyłam już swoją pierwszą wpadkę językową! :)
Ha ha ha dobrze, że mały za wiele nie rozumiał, w przeciwnym wypadku trauma do końca życia ;)
UsuńPamiętam taką historię, trochę żenującą mimo wszystko. Lata temu byłam odwiedzić mojego dobrego znajomego we Francji. No i jeden z pierwszych wieczorów z jego znajomymi - centralnie byłam ja i kilku chłopaków (jestem introwertyczką, przy okazji łatwo się peszę w pewnych sytuacjach..). Wchodzimy i się witamy - ja z tymi wszystkimi chłopakami - czyli wymieniamy "la bise". Przy czym ja, jak to Polka, dawałam cmoka w te policzki. Poczułam się niepewnie, jak od razu chłopaki się rozchichotali - dopiero na sam koniec witania mi wyjaśnili, że "la bise" po francusku daje się "w powietrze", muskając się policzkami. Hm. Spaliłam się jak burak, no a to tylko "drobna" różnica kulturowa przecież była.. ;)
OdpowiedzUsuńIza, nie wiedziałam, że Ty taka całuśna jesteś ;)
UsuńMyślę, że chyba każdy Polak ma z tym całowaniem problemy.
Dla zainteresowanych wrzucam link do mojego wpisu na ten temat TUTAJ
Justyna, tragedia, mówię Ci... Gdyby była ze mną chociaż jakaś dziewczyna, może bym się czuła odrobinę raźniej po tym wszystkim.. A tak. Do tego dodam tylko, że ja BARDZO ŁATWO się czerwienię. Sama rozumiesz, jaką mam traumę do dzisiaj :P
UsuńPracowałam kiedyś w jednym pokoju z Francuzem, z którym również się zaprzyjaźniłam. Jak to zwykle bywa, bardzo szybko rozniosły się plotki, że łączy nas coś więcej, niż tylko praca. Kiedyś kolega ten zaprosił mnie na spotkanie towarzyskie ze swoimi znajomymi, którzy również pracowali w naszej firmie, a których nie znałam. Przedstawiając się, powiedziałam "Je travaile avec Clement dans la meme chambre", co oznacza, że pracowaliśmy w jednej sypialni (pomyliłam słowo 'chambre' ze słowem 'piece'). Clem sam się chyba zawstydził i po tym wydarzeniu inni pracownicy z mostu mnie pytali, czy jesteśmy parą (nie byliśmy - ja byłam mężatką w tym czasie). Długo mi zajęło odkręcanie tej sytuacji, ale różnicę między 'chambre' a 'piece' zapamiętałam na zawsze :)
OdpowiedzUsuńaniasiostra@poczta.onet.pl
Jedno nieostrożne słowo i z mężatki można stać się rozwódką ;) Świetna wpadka !
UsuńKasia napisała :
OdpowiedzUsuńByło to 16 lat temu, pojechałam odwiedzić moją korespondencyjną francuską
przyjaciółkę ( nota bene pisałyśmy i rozmawiałyśmy po angielsku, gdyż
francuskiego zaczęłam się uczyć dopiero kilka lat później). Pierwszy
tydzień spędziłam u niej, w drugim tygodniu wybrałyśmy się samochodem do
Taize . Prowadziła Magali, podroż trwała kilka godzin, więc dla
rozprostowania kości zrobiła postój gdzieś na uboczu, polana niedaleko
lasu. Zaczęła biegać, skakać, gimnastykować się, w końcu wsiadła do auta.
Chcąc włożyć kluczyk do stacyjki, zrobiła się nerwowa i miała niewyraźną
minę. Szybko zrozumiałam o co chodzi- zgubiła kluczyki gdzieś w trawie :(
Zdaje się, że nie miałyśmy komórki, więc z lekkim przerażeniem zaczęłyśmy
przeczesywać teren i po kilkunastu minutach udało się zgubę odnaleźć . Ale
powiało survivalem. Później jeszcze czekało mnie kilka zaskoczeń i przygód
np taka że po rozłożeniu namiotu ( noce w Taize są dosyć chłodne) okazało
się, że nie wzięła śledzi - oj przewiało nas nieźle. Ale ogólnie dobrze
wspominam cała tę wyprawę. Żałuję, że jak dotąd nie udało mi się do Francji
zawitać ponownie.
Un brin de muguet
OdpowiedzUsuńKiedyś na studiach pracowałam we Francji w kiosku z kwiatami przy stacji metra. Było to na wiosnę, wiec na pierwszego maja sprzedawaliśmy tradycyjnie konwalie. Ja miałam stać na zewnątrz i sprzedawać takie malutkie bukieciki przechodniom. Jedna przybrana gałązka kosztowała 10 franków, więc zgodnie z instrukcjami szefa wypisałam sobie na tabliczce kredą "1 brun 10 FF". Niestety pomyliłam słowo "un brin/gałązka" z "un brun/brunet". Myślę, że klienci mieli z tego powodu fajny ubaw, bo zatrzymywali się często, zagadywali i dosyć chętnie kupowali. Padały nawet pytania "combien pour une brune" – ja akurat jestem brunetką – ale zupełnie się nie domyślałam, o co chodzi. Pod koniec dnia miałam niezły utarg i szef mnie pochwalił, puszczając przy tym porozumiewawcze oczko. Koleżanka wytłumaczyła mi, na czym polega różnica dopiero wieczorem po zamknięciu kiosku, było mi strasznie głupio, bo mogłam kogoś poprosić, żeby sprawdził, czy dobrze napisałam, ale tego nie zrobiłam. Dzisiaj znając trochę lepiej Francuzów, myślę, że jeśli miałam dobry utarg, to chyba właśnie dzięki tej niewinnej wpadce językowej.
citrouille @ gazeta.pl
Hehehe mam nadzieję, że Twój szef dał Ci za to wysoką premię ;)
UsuńAch te rodzajniki
OdpowiedzUsuńWpadki o podtekście erotycznym zdecydowanie należą do tych najzabawniejszych, więc opiszę tutaj historię, która przytrafiła się mojej koleżance z Niemiec na erazmusie. Jedna z koleżanek postanowiła zorganizować imprezę, a ponieważ zapowiadała się większa liczba osób, do jedzenia miała być zapiekanka z makaronu. Poprosiła, żeby kto może, przyniósł jakieś danie, formę do zapiekania. Moja koleżanka z Niemiec Elena zabrała więc z domu okrągłą formę do ciasta, "un moule". Kiedy zadzwoniła do drzwi, otworzyli jej Francuzi, których w ogóle nie znała, gdyż gospodyni zajęta była w kuchni. Na przywitanie wykrzyknęła więc "Salut, je suis Elena, et je vous offre ma moule!" zamaszystym ruchem wręczając metalową formę osłupiałym Francuzom, którzy za chwilę wybuchli salwą śmiechu. Biedna Elena nie wiedziała, że myląc rodzajnik, kompletnie zmieniła znaczenie słowa "moule", które w rodzaju żeńskim w języku potocznym określa cipkę u kobiety. Na szczęście nie należała do osób szybko się peszących, ale do końca erazmusa ilekroć zapraszano ją na jakiś wieczór, podkreślano, żeby koniecznie przyszła ze swoją cipką.
citrouille @ gazeta.pl
O proszę, nie znałam tego określenia ! :)
UsuńChociaż skojarzenie z omułkiem (UNE moule) jest dość logiczne ;)
Bougnoul
OdpowiedzUsuńMoje koleżanka spodziewała się dziecka ze swoim chłopakiem we Francji. W czasie jak najbardziej serdecznych przekomarzanek jej chłopak bardzo często używał słowa "bougnoul", zwracając się w ten sposób do dzidziusia w brzuchu. Moja koleżanka tak naprawdę nie znała tego słowa, ale z kontekstu (!!!) domyślała się, że jest to pieszczotliwe określenie dzidziusia i nigdy jej nie przyszło do głowy sprawdzić, co to znaczy w słowniku. Tymczasem w języku potocznym słowo to ma zdecydowanie negatywny wydźwięk i określa metysa, mieszańca, przeważnie o pochodzeniu afrykańskim, którego ani moja koleżanka ani jej chłopak nie mieli. Kiedy moja koleżanka udała się ginekologa, ten bardzo grzecznie wypytywał o różne rzeczy. Pytał między innymi, jak się czuje we Francji, jakie ma ubezpieczenie i czy cieszy się, że jest w ciąży. W końcu pyta "Et le papa, qu'est-ce qu'il dit ?", na co moja koleżanka, cala rozpromieniona: "Eh ben, il dit que ça sera un bougnoul!". Mina ginekologa w tej sytuacji po prostu bezcenna!
Faktycznie wymowa tego słowa brzmi dość niewinnie ;)
UsuńWe Francji to bardzo pejoratywne określenie odnosi się do osób pochodzenia arabskiego. Zapraszam do przeczytania tego WPISU.
Ela napisała :
OdpowiedzUsuńMoja wpadka była bardzo spektakularna.
Wiele lat temu po bardzo podstawowym kursie francuskiego pojechałam jako
fille au pair do Belgii. Do moich obowiązków należała głównie opieka nad
dziećmi, ale gdy te były w szkole i przedszkolu, chętnie towarzyszyłam
mojej gospodyni w przygotowywaniu obiadu. Pewnego dnia po powrocie z pracy
pan domu spytał mnie wesoło, co dziś przygotowałyśmy do jedzenia. Uprzejmie
odpowiedziałam: "le poison". Na jego twarzy odmalowało się najpierw
przerażenie, potem ulga, gdy zrozumiał przejęzyczenie, a a końcu wybuchnął
śmiechem.
Oczywiście na obiad była ryba (le poisson), a nie trucizna.
U mnie nie wpadka, a przygoda i nie moja, a małoletniego wówczas brata mojego petit ami (MB). Podczas mojego Erasmusa w Niemczech mieszkałam razem z moim PA. Bliżej wiosny postanowiliśmy zaprosić do siebie 12-letniego wówczas MB. PA pojechał po MB do Polski i razem przyjechali autobusem. Ponieważ w naszej okolicy nie było zbyt wiele spektakularnych miejsc do zwiedzania, postanowiliśmy pojechać z Młodym do Paryża. Tam obowiązkowo Wieża Eiffla, wjechaliśmy na najwyższe piętro, a potem zeszliśmy do tej obudowanej części w środku. Był tam sklepik z upominkami i Młody ruszył na łowy. Grzebie w tych pamiątkach i grzebie, aż wreszcie sobie coś wybrał (chyba magnes na lodówkę i figurkę wieży) i zaczyna mamrotać do siebie:
OdpowiedzUsuń-Mama mówiła, żebym nie kupował pamiątek...ale te sobie kupię.
Na to pani sprzedawczyni najczystszym polskim:
-Wiesz, polecam kupno pamiątek na dole, bo są dwa razy tańsze niż te tutaj. Te są strasznie drogie.
Młodego zamurowało, bo już był nastawiony na zakupy po angielsku ;). Polaków można spotkać wszędzie!
Oj tak! i trzeba się pilnować, żeby czegoś głupiego nie powiedzieć ;)
UsuńJoanna napisała :
OdpowiedzUsuńCo prawda nie mam wielkich doświadczeń z językiem francuskim, albo ich po
prostu nie wyłapałam, ale do dziś pamiętam jak podczas Światowych Dni
Młodzieży w 1997r. w Paryżu nocowałam w wielkiej posiadłości u starszych
Państwa Delory.
Wszystko tam było takie inne, bogate, służba podawała kolację, po raz
pierwszy na oczy widziałam pomarańczowe sery, po raz pierwszy jadłam
melona. Ogólnie wielkie przeżycie. Bardzo chciałam zabłysnąć moim
słabiutkim francuskim i podczas rozmowy w czasie kolacji chciałam
powiedzieć, że strasznie dużo komarów lata wokół. Niestety zamiast des
moustiques powiedziałam des moustaches:)
Nie wiem czy moja "wpadka" będzie aż tak spektakularna, jak niektóre tu opisane, ale też się podzielę :)
OdpowiedzUsuńZ powodu tego, że mój chłopak jest Francuzem oczywiste jest to, że ja uczę się francuskiego a on polskiego. Często dumni z nowych "osiągnięć językowych" chwaliliśmy się nowo opanowanymi zwrotami/słowami/itp.
Przed jednym z jego przyjazdów do Polski tyrałam jak wół, żeby nauczyć się jak najwięcej. Mój wybór padł na rozdział o zwierzętach.
Mój chłopak często testuje moją wiedzę mówiąc jedynie "powiedz coś po francusku". Wtedy ja produkuję się, a on mi przyklaskuje.
Pech chciał, że mój Ukochany zapragnął wziąć do Polski swojego przyjaciela. Podczas pierwszego wieczoru, gdy we trójkę jedliśmy kolację w restauracji, mój lSkarb chciał pochwalić się moimi postępami przed przyjacielem i poprosił mnie o powiedzenia paru zdań po francusku.
Zaczęłam nieśmiało i standardowo.. że mam na imię Jola, że mieszkam tu i tam.. i tego typu oczywistości.. ale po chwili odpaliłam, że ostatnio uczyłam się zwierząt.. zachęcona prośbami Panów postanowiłam pochwalić się nowymi umiejętnościami i wypaliłam "J'ai une jolie chatte". ....
Oklasków nie było, za to były salwy śmiechu. Chłopcy płakali ze śmiechu przez około 15 minut. Gdy powiedzieli mi, że w slangu francuskim pochwaliłam swoje organy rozrodcze myślałam, że spalę się ze wstydu. Do końca ich pobytu kolega mojego chłopaka każdego poranka witał mnie przeogromnym uśmiechem :D
Od tej pory wszystkiego czego się nauczę konsultuję uprzednio z chłopakiem, by nie popełniać tego typu gaf ;)
Ja mam uczennice-kociary i czasami te ich kociaki chorują. Więc zdarza mi się je pytać : comment va ta chatte? Dobrze, że nie widzą mojej miny, kiedy wypowiadam to zdanie :):)
UsuńMagda napisała :
OdpowiedzUsuńJęzyk francuski mam zaszczyt znać od prawie 15 lat..:). Jednak początki
nie wyglądały różowo. Odkąd pracuje na codzień z tym językiem zawsze
starałam się mówić krótszymi zdaniami i wyraźnie zamiast platac się bez
sensu. Toteż moje rozmowy z koleżankami czy kolegami Francuzami przebiegały
miło i zabawnie, a ja byłam wniebowzieta, że tak swobodnie mi to wychodzi a
oni rozumieją mnie bez trudu...tymczasem pewnego dnia pojawilam się w pracy
nieco zakatarzona i z podkrazonymi oczami. Powiedziałam, że chyba wyjdę
dzisiaj wcześniej, bo..j'ai mal a la "dżordż". Koledzy nic nie powiedzieli,
tylko spojrzeli po sobie, a koleżanka uniosła głowę z nad biurka i
parsknela smiechem. Nie sądziłam, że wyda im się to śmieszne. Myślę sobie
halo naprawdę mnie boli! Poczym poszłam dokończyć jeszcze coś przed
wyjściem. Po chwili przychodzi do mnie ta sama koleżanka i mówi: dobra
Magda biegnij już a i wyleczy koniecznie ten... "gorż". W tym momencie
dopiero zrozumiałam co było nie tak w mojej wypowiedzi. Poczerwienialam jak
burak,ale już nie popełniam wiecek tego błędu ;-)
Właśnie z jednym z uczniów przerabiam części ciała. Będę musiała się pilnować, żeby podświadomie nie popełnić Twojej gafy, bo jest przeurocza :):)
UsuńMargot napisała (zgłoszenie przyszło wczoraj późnym wieczorem , więc wklejam dopiero dzisiaj) :
OdpowiedzUsuńByło to dawno temu nad Bałtykiem, kiedy mój wiek wyrażała jedna tylko
cyfra :)
Czas przemian, wolnego rynku, napływ zachodu. Wśród lodów, gofrów, frytek,
baloników na deptaku na plaży ustawiła się ciężarówka z nagrodami! Aby
wygrać,trzeba było kupić los. A można było wygrać wiele! Nawet telewizor.
Kolorowy. Ale mnie zainteresowała inna nagroda: egzemplarz "Małego
księcia" :) A zatem po usilnych próbach wyciągnięcia pieniędzy na losy od
rodziców, którzy przekonywali o małym prawdopodobieństwie jakiejkolwiek
wygranej nabyłam los! I wygrałam.. obleśną plastikową serwetkę, która
zdobiła potem stolik w naszym domku. Jednak w dalszym ciągu nikt nie wygrał
książki.. Nie zniechęcając się porażką nabyłam drugi los, uszczuplając
mocno swoje kieszonkowe. Tym razem było jeszcze gorzej.. Wygraną okazał się
druciak. Taki do garów. Mam nadzieję, że oprócz książki w tym konkursie nie
można wygrać mopa :))
Hehe o sprzęcie AGD pomyślę następnym razem ;)
UsuńA tymczasem, na pocieszenie, wrzucam link do Le Petit Prince w wersji PDF (kliknij TUTAJ)
Jestem pod wrażeniem. Świetny artykuł.
OdpowiedzUsuń