czwartek, 19 marca 2015

Wpadki i wypadki - konkurs

Źródło : Wydawnictwo Literackie

Drodzy Czytelnicy!

Wiosna depcze nam po piętach - to znak, że najwyższy czas na konkurs :) Wraz z Wydawnictwem Literackim, zapraszam Was w podróż do świata słowa pisanego! 

Kilka dni temu w polskich księgarniach ukazała się najnowsza powieść francuskiej pisarki Mazarine Pingeot Wpadki i wypadki Joséphine F. Z tej okazji, mam dla Was 3 egzemplarze tej jeszcze ciepłej i pachnącej farbą drukarską książki. 

Gdy problemom nie da się powiedzieć po prostu „Adieu!”.
 
W Anglii nosiłaby imię Bridget, w Polsce Judyta, we Francji nazywa się Joséphine Fayolle. Mazarine Pingeot, popularna francuska pisarka, długo ukrywana przed światem córka prezydenta Mitteranda, podrzuciła swojej bohaterce istną puszkę Pandory. 37-letnia Joséphine, samotna matka dwójki dzieci, nie może uwolnić się od swego hipochondrycznego eksmęża, którego jej matka uparcie zaprasza na rodzinne święta. Bank ściga ją za debety, wydawnictwo domaga się nowej książki, zmywarka – wymiany. I jeszcze ta kolonia wszy, które zagnieździły się na głowach rodziny Fayolle... Nawet nie można poprawić sobie humoru lampką wina, czekoladą albo  zakupami... 

 

M. Pingeot - ® Arno Lam

 Gdy historie miłosne kończą się źle...    

Miałam znanego ojca i tkwiłam w ukryciu. Jeszcze dziś odczuwam konsekwencje tego niewidzialnego życia, które nagle pewnego dnia stało się sprawą publiczną. Mazarine Pingeot

Historie miłosne zawsze kończą się źle – twierdzi Mazarine Pingeot. Ta czterdziestoletnia francuska pisarka i wykładowczyni filozofii ma za sobą już trzy życia. O pierwszym – dzieciństwie spędzonym w ukryciu i jego stygmatach  – opowiedziała w powieściach Bouche cousue i Bon Petit Soldat. Drugie zaczęło się pośród oślepiających błysków fleszy. W 1994 roku fotoreporterzy przyłapali ją przed wejściem do jednej z paryskich restauracji razem z François Mitterandem, jej... ojcem. Przez cale lata ukrywano przed światem fakt, iż jest jego córką, aż wreszcie sensacyjna tajemnica wyciekła na kolorowe kolumny prasy plotkarskiej. Żony, kochanki i ukrywane dzieci prezydentów Francji to łakomy kąsek. Potem Mazarine poukładała sobie życie – związała się z ukochanym mężczyzną, została matką, aby w końcu rozstaniem ze swoim partnerem zburzyć i zbudować je na nowo. Twierdzi, że teraz wreszcie uwolniła się od przeszłości i choć nie wierzy w miłosne happy endy jeszcze nigdy nie czuła się tak dobrze jak teraz. Własna historia zainspirowała ją do napisania powieści o perypetiach trzydziestoparoletniej Joséphine Foyolle, nieco przewrotnego chic-litu określanego jako autoironiczna komedia depresyjna.  

Źródło : materiały promocyjne wydawnictwa  


Aby wziąć udział w konkursie 
i wygrać 1 z 3 egzemplarzy książki należy: 

opisać wpadkę związaną z Francją lub z nauką języka francuskiego 

Może to być przygoda, która przydarzyła Wam się w trakcie zwiedzania Francji, pierwsze spotkanie z Francuzami, historyjka związana z odkrywaniem francuskich tradycji i zwyczajów, lub anegdota dotycząca nauki języka francuskiego. Jeśli nie macie niczego na stanie, puście wodze fantazji :) 

Zasady wysyłania zgłoszeń
Odpowiedzi konkursowe należy umieszczać w komentarzach pod dzisiejszym wpisem. Jeśli nie posiadasz konta "blogowego" i zostawiasz komentarze jako anonimowy czytelnik, wyślij zgłoszenie do mnie, za pomocą formularza kontaktowego, który znajduje się po lewej stronie bloga, wraz z Twoim imieniem i adresem e-mail. Ja następnie opublikuję Twoją odpowiedź na blogu, ujawniając jedynie Twoje imię.

Czas trwania konkursu
Zgłoszenia należy przesyłać od 19 marca (czwartek) do 29 marca (niedziela) do godziny 00:00. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone najpóźniej w czwartek 2 kwietnia. 
 
Dobra wiadomość dla Czytelników mieszkających poza granicami Polski.
Wydawnictwo gwarantuje wysyłkę prawie do każdego zakątka świata ;) 
Istnieje również możliwość odbioru nagrody w formie e-booka. 

Mam nadzieję, że konkurs i nagrody Wam się podobają 
i że z chęcią weźmiecie w nim udział :)
Czekam z niecierpliwością na Wasze odpowiedzi!


nagrody ufundowało 

50 komentarzy:

  1. Ania K. napisała :
    Moja wpadka językowa miała miejsce na samym początku mojego pobytu we
    Francji (od września jestem studentką Langues Étrangères Appliquées). Gdy
    pierwszego dnia nadeszła pora na déjeuner udałam się do pobliskiej
    cafeterii, jednak z tego podekscytowania wszystko mi się pomieszało i
    zamiast tarte aux poires zamowilam... tarte aux poireaux czym wywołałam
    niemałą konsternację ale i rozbawienie obsługi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hihi a ja dziś jadłam tarte aux poireaux na obiad, oczywiście domowej roboty :)

      Usuń
  2. Zawsze byłam maniaczką j. francuskiego i Francuzów, gdy miałam tylko okazję z jakimś porozmawiać korzystałam na maxa. Jeszcze na studiach przyjechali Francuzi na wymianę z Erazmusa, zamieszkali w akademiku, oczywiście pierwsza zadeklarowałam, że możemy się zając nimi wraz z innymi studentkami, tylko ja mówiłam w miarę po francusku. Chodziliśmy z nimi na imprezy, zwiedzaliśmy miasto, byłam przeszczęsliwa, że mogę trochę sprawdzic swój francuski. I stało się chyba wpadłam jednemu w oko i pewnego dni zaprosił mnie do siebie wiczorem, wkurzyłam się bo zabrzmiało to jednoznacznie, chiałam odpowiedzieć, że mam swoje zasady, powiedziałam "j'ai mes règles' co znaczyło, że mam okres :).Zrobił wielkie oczy i powiedził, że" to może za kilka dni"? Więcej się nimi nie spotkałam i chciałam się zapaść pod ziemię ;)


    pozdrawiam, Kasia D.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie to że to znowu jakaś wielka wpadka, ale chyba większych nie mam;) Po bardzo krótkim czasie od rozpoczęcia nauki francuskiego, chciałam kupić wino na prezent i poszłam w tym celu do specjalistycznego sklepu. Okazało się, że pan właściciel był Francuzem, oczywiście chciałam się pochwalić trzema zdaniami, jakie już znałam i kiedy pan zapytał się czy mówię po francusku, ja zamiast odpowiedzieć un peu powiedziałam un peau. Pan jednoznacznie zrozumiał, że naprawdę niewiele wiem ;) i starał się wytłumaczyć różnicę (której ja chyba nie rozumiałam ani nie słyszałam). I naprawdę nie jestem w stanie przypomnieć sobie więcej wpadek, mimo że na pewno jakieś miałam.... Chyba zostają mi w pamięci tylko dobre wydarzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czego żałuję, bo chętnie bym przeczytała książkę! :( :))))

      Usuń
  4. Już kiedyś o tej mojej wpadce pisałam, ale jest tak spektakularna, że może się uda zdobyć książkę ;)

    Po trzecim roku studiów udało mi się wyjechać na cały sierpień do Francji do pracy jako "fille au pair". Rodzinka sympatyczna, trochę pozwiedzałam Francję (byliśmy w trzech różnych miejscach). Wieczorami, jak to Francuzi mają w zwyczaju, siedzieliśmy dosyć długo przy kolacji- było mnóstwo pysznych potraw i miałam możliwość spróbować kilku nowych dla mnie rzeczy. Mój brzuch jednak momentami już odmawiał przyjmowania kolejnych dokładek, więc za którymś razem (jakoś w pierwszym tygodniu pobytu) powiedziałam "Je suis pleine"- zastosowałam kalkę z polskiego, chcąc powiedzieć, że jestem pełna. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie to, że ten zwrot w języku potocznym oznacza "Jestem w ciąży". Miny współbiesiadników (prawie 10 osób)- bezcenne ;) ale przynajmniej spaliliśmy trochę kalorii przez śmiech, którego było później sporo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehe pamiętam dobrze tę Twoją wpadkę; nawet stała się ona tematem do językowych dywagacji z Ch. :)

      Usuń
    2. A jak w takim razie powiedzieć, że już jestem syta? Ja bym też powiedziała "je suis pleine" :)

      Usuń
    3. Myślę, że można powiedzieć "je suis plein/e". W sytuacji, którą opisała wyżej Iza, zabrzmiało to jednak dość dwuznacznie :) Warto też pamiętać, że "être plein" oznacza również "être ivre", czyli być pijanym.
      Lepiej jednak będzie powiedzieć : "j'ai le ventre plein", j'ai bien mangé" albo "je suis repu(e)" albo "je suis rassasié(e).

      Usuń
    4. Moje polskie znajome tez czesto zaliczaja te wpadke, ale être pleine nie odnosi sie do ludzi, tylko do zwierzat. être pleine = être en gestation, a powiedziec tak w odniesieniu do czlowieka, do kobiety to jest nawet bardzo wulgarne.
      J'espère que la personne qui a eu ses règles va gagner, j'ai bien rigolé ;))

      Usuń
    5. Bardzo słuszna uwaga Jeanne. Dziękuję!

      Usuń
  5. Magda napisała :
    Wpadek z językiem francuskim zaliczyłam niemało ale i okazji do tego nie
    brakuje, bo nie dość, że mąż Francuz, to jeszcze przez kilka lat
    mieszkaliśmy we Francji, a tam jak wiadomo, języków obcych (czyli
    nie-francuskiego) używa się wyłącznie do przepłaszenia natrętów, co czasem
    złośliwie praktykowałam i rzeczywiście zazwyczaj działało. (-Bonjour...,
    -I`m sorry, I don`t speak French -Oh, desolée!!! i ucieczka natręta).
    Bywa, że czasem przestawię literkę tu, czy tam i wtedy, zamiast całkowicie
    niewinnego słowa wychodzi jakieś cudo, które z niejasnych względów (ech,
    Francja!) zazwyczaj opisuje intymne części ciała. Najlepiej jednak pamiętam
    tę (być może dlatego, że mąż mi ją ciągle ze śmiechem przypomina), gdy
    podczas opowieści, jak to w Bretanii jest cudnie, jaka ciężka ale pyszna
    kuchnia, porywające krajobrazy, klify, wiatr, menhiry... Tak się
    rozgadałam, że umknęło mi jedno. Opowiadając o tym, jak pięknie jest
    spacerować klifami Côte Sauvage, dodałam niechcący do "côte" literke "r". W
    pisowni różnica jest wyraźna, ale wymawia się podobnie... I tak oto okazało
    się, że spędziłam fascynujący tydzień błądząc po Crotte Sauvage! Znajomi
    pękali ze śmiechu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ha ha ha dla niewtajemniczonych : crotte oznacza psią kupę :)
      A Cote Sauvage znajduje się niedaleko Vannes, gdzie mieszkam i regularnie tam jeździmy, naprawdę przepiękne miejsce :)

      Usuń
    2. Zazdroszczę nieograniczonego dostępu do kouign-amann i karmelków z solonego masła. :)

      Usuń
    3. To właśnie na nich wyrosły moje boczki ;)

      Usuń
  6. Agnieszka napisała :
    Cześć :) Mam na imię Agnieszka, uczę się francuskiego od prawie 6 lat.
    Kiedy byłam w liceum zdarzyła mi się pewna dość zabawna wpadka językowa,
    która zresztą później się powtórzyła również na studiach. Mianowicie,
    mieliśmy w liceum wymianę z Francuzami i kiedy oni przyjechali do Polski,
    pojechaliśmy na wycieczkę do Warszawy. Razem z moją koleżanką towarzyszyłam
    grupie Francuzów w tzw. "czasie wolnym" od zwiedzania. Weszliśmy do jednej
    z restauracji, gdzie Francuzi postanowili zamówić dużo alkoholu, a
    następnie wyszli bez płacenia. Poczułam się trochę dziwnie i nie wiedziałam
    za bardzo co zrobić w takiej sytuacji, bo sama nic nie zamawiałam, ale
    ostatecznie zapłaciłam za wszystkich. Moja korespondentka z Francji,
    niezwykle oburzona, zapytała mnie dlaczego to zrobiłam. Ja odpowiedziałam
    natomiast: "Parce que j'ai les regles. ", mając na myśli, że mam zasady w
    życiu. Dziewczyna uśmiechnęła się dziwnie nic nie mówiąc. Później już na
    studiach rozmawiałam na jednej z imprez z pewnym stażystą z Francji.
    Chłopak powiedział mi, że w ogóle nie pije alkoholu, ja zapytałam więc
    dlaczego. On zaczął się zastanawiać, na co ja niewiele myśląc wypaliłam z
    podobnym tekstem: Parce que tu as les regles. Francuz wpadł w szaleńczy
    śmiech i powiedział, żebym uważała na to, co mówię. W końcu wyjaśnił mi, że
    wyrażenie "avoir les regles" jest wyrażeniem charakterystycznym dla
    dziewczynek i oznacza "mieć okres". :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że słowo "regle" jest dość kłopotliwe ;)

      Usuń
    2. Ja też kiedyś byłam świadkiem, jak cała banda Francuzów nie zapłaciła w restauracji za napoje. Kelnerka goniła ich aż do autokaru ;)

      Usuń
  7. Chyba nie miałam nigdy takiej wpadki słownej albo o niej nie pamietam(na szczęście!). Będąc w 5 klasie podstawówki szkoła zorganizowała wymianę pl-fr i tak 1szy raz zetknelam się z prawdziwymi Francuzami. Mieszkałam przez 2 tyg u francuskiej rodziny ktora od razu następnego dnia zabrala mnie na komunię do ich rodziny. Po komunii poszliśmy do restauracji gdzie mu mojemu przerażeniu przy każdym talerzu była masa sztućców!a ja będąc jeszcze wtedy dzieckiem nie wiedziałam co do czego! Zaczęłam panikowac, Ręce mi się trzesly i czulam ze jestem czerwona ze wstydu gdy zaczęto przynosić dania.. Na szczęście jakoś sobie poradziłam zezujac na kolezanke francuzke obok ;) mogę stwierdzić że była to niezła lekcja francuskiej kultury;) sytuacje można by pewnie mnożyć, pamiętam jeszcze jak babcia dziewczynki powtarzała ciagle joli? Na wycieczce w wersalu przy czym ja nie miałam pojecia o co chodzi i tylko kiwalam głowa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja natomiast, na początku, zawsze miałam problem z kieliszkami : który do wina, a który do wody :) Pamiętam też pewien obiad u francuskiej rodziny, w której pracowałam jako fille au pair. Na deser podano owoce. Wtedy po raz pierwszy musiałam się zmierzyć najpierw z obraniem a później ze zjedzeniem brzoskwini za pomocą widelca i noża, bez dotykania palcami. Spróbujcie w domu. To nie jest takie proste ;)

      Usuń
    2. ja nie daję rady, ale mój mąz je w ten sposób krewetki, langusty, że o owocach nie wspomnę. Francuzi kochają sztućce i kieliszki!

      Usuń
  8. Aleksandra napisała :
    W zeszłym roku udało mi się być w Strasbourgu podczas słynnych Marchés de
    Noël. Mieszkałam u starszej, francuskiej i typowo alzackiej rodziny.
    Pewnego dnia, na obiad przyszła ich córka z małym, dwumiesięcznym synkiem.
    Wzięłam go na ręce, a Mały tak mrużył oczy, że zapytałam " Pourquoi tu as
    si petits oeufs?" Zawsze myliły mi się 'yeux" z "oeufs', brzmią tak
    podobnie...
    Śmiechu była co nie miara, ja oczywiście byłam cała czerwona za wstydu, ale
    przynajmniej zaliczyłam już swoją pierwszą wpadkę językową! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha ha dobrze, że mały za wiele nie rozumiał, w przeciwnym wypadku trauma do końca życia ;)

      Usuń
  9. Pamiętam taką historię, trochę żenującą mimo wszystko. Lata temu byłam odwiedzić mojego dobrego znajomego we Francji. No i jeden z pierwszych wieczorów z jego znajomymi - centralnie byłam ja i kilku chłopaków (jestem introwertyczką, przy okazji łatwo się peszę w pewnych sytuacjach..). Wchodzimy i się witamy - ja z tymi wszystkimi chłopakami - czyli wymieniamy "la bise". Przy czym ja, jak to Polka, dawałam cmoka w te policzki. Poczułam się niepewnie, jak od razu chłopaki się rozchichotali - dopiero na sam koniec witania mi wyjaśnili, że "la bise" po francusku daje się "w powietrze", muskając się policzkami. Hm. Spaliłam się jak burak, no a to tylko "drobna" różnica kulturowa przecież była.. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iza, nie wiedziałam, że Ty taka całuśna jesteś ;)
      Myślę, że chyba każdy Polak ma z tym całowaniem problemy.
      Dla zainteresowanych wrzucam link do mojego wpisu na ten temat TUTAJ

      Usuń
    2. Justyna, tragedia, mówię Ci... Gdyby była ze mną chociaż jakaś dziewczyna, może bym się czuła odrobinę raźniej po tym wszystkim.. A tak. Do tego dodam tylko, że ja BARDZO ŁATWO się czerwienię. Sama rozumiesz, jaką mam traumę do dzisiaj :P

      Usuń
  10. Pracowałam kiedyś w jednym pokoju z Francuzem, z którym również się zaprzyjaźniłam. Jak to zwykle bywa, bardzo szybko rozniosły się plotki, że łączy nas coś więcej, niż tylko praca. Kiedyś kolega ten zaprosił mnie na spotkanie towarzyskie ze swoimi znajomymi, którzy również pracowali w naszej firmie, a których nie znałam. Przedstawiając się, powiedziałam "Je travaile avec Clement dans la meme chambre", co oznacza, że pracowaliśmy w jednej sypialni (pomyliłam słowo 'chambre' ze słowem 'piece'). Clem sam się chyba zawstydził i po tym wydarzeniu inni pracownicy z mostu mnie pytali, czy jesteśmy parą (nie byliśmy - ja byłam mężatką w tym czasie). Długo mi zajęło odkręcanie tej sytuacji, ale różnicę między 'chambre' a 'piece' zapamiętałam na zawsze :)
    aniasiostra@poczta.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedno nieostrożne słowo i z mężatki można stać się rozwódką ;) Świetna wpadka !

      Usuń
  11. Kasia napisała :
    Było to 16 lat temu, pojechałam odwiedzić moją korespondencyjną francuską
    przyjaciółkę ( nota bene pisałyśmy i rozmawiałyśmy po angielsku, gdyż
    francuskiego zaczęłam się uczyć dopiero kilka lat później). Pierwszy
    tydzień spędziłam u niej, w drugim tygodniu wybrałyśmy się samochodem do
    Taize . Prowadziła Magali, podroż trwała kilka godzin, więc dla
    rozprostowania kości zrobiła postój gdzieś na uboczu, polana niedaleko
    lasu. Zaczęła biegać, skakać, gimnastykować się, w końcu wsiadła do auta.
    Chcąc włożyć kluczyk do stacyjki, zrobiła się nerwowa i miała niewyraźną
    minę. Szybko zrozumiałam o co chodzi- zgubiła kluczyki gdzieś w trawie :(
    Zdaje się, że nie miałyśmy komórki, więc z lekkim przerażeniem zaczęłyśmy
    przeczesywać teren i po kilkunastu minutach udało się zgubę odnaleźć . Ale
    powiało survivalem. Później jeszcze czekało mnie kilka zaskoczeń i przygód
    np taka że po rozłożeniu namiotu ( noce w Taize są dosyć chłodne) okazało
    się, że nie wzięła śledzi - oj przewiało nas nieźle. Ale ogólnie dobrze
    wspominam cała tę wyprawę. Żałuję, że jak dotąd nie udało mi się do Francji
    zawitać ponownie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Un brin de muguet

    Kiedyś na studiach pracowałam we Francji w kiosku z kwiatami przy stacji metra. Było to na wiosnę, wiec na pierwszego maja sprzedawaliśmy tradycyjnie konwalie. Ja miałam stać na zewnątrz i sprzedawać takie malutkie bukieciki przechodniom. Jedna przybrana gałązka kosztowała 10 franków, więc zgodnie z instrukcjami szefa wypisałam sobie na tabliczce kredą "1 brun 10 FF". Niestety pomyliłam słowo "un brin/gałązka" z "un brun/brunet". Myślę, że klienci mieli z tego powodu fajny ubaw, bo zatrzymywali się często, zagadywali i dosyć chętnie kupowali. Padały nawet pytania "combien pour une brune" – ja akurat jestem brunetką – ale zupełnie się nie domyślałam, o co chodzi. Pod koniec dnia miałam niezły utarg i szef mnie pochwalił, puszczając przy tym porozumiewawcze oczko. Koleżanka wytłumaczyła mi, na czym polega różnica dopiero wieczorem po zamknięciu kiosku, było mi strasznie głupio, bo mogłam kogoś poprosić, żeby sprawdził, czy dobrze napisałam, ale tego nie zrobiłam. Dzisiaj znając trochę lepiej Francuzów, myślę, że jeśli miałam dobry utarg, to chyba właśnie dzięki tej niewinnej wpadce językowej.

    citrouille @ gazeta.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehehe mam nadzieję, że Twój szef dał Ci za to wysoką premię ;)

      Usuń
  13. Ach te rodzajniki

    Wpadki o podtekście erotycznym zdecydowanie należą do tych najzabawniejszych, więc opiszę tutaj historię, która przytrafiła się mojej koleżance z Niemiec na erazmusie. Jedna z koleżanek postanowiła zorganizować imprezę, a ponieważ zapowiadała się większa liczba osób, do jedzenia miała być zapiekanka z makaronu. Poprosiła, żeby kto może, przyniósł jakieś danie, formę do zapiekania. Moja koleżanka z Niemiec Elena zabrała więc z domu okrągłą formę do ciasta, "un moule". Kiedy zadzwoniła do drzwi, otworzyli jej Francuzi, których w ogóle nie znała, gdyż gospodyni zajęta była w kuchni. Na przywitanie wykrzyknęła więc "Salut, je suis Elena, et je vous offre ma moule!" zamaszystym ruchem wręczając metalową formę osłupiałym Francuzom, którzy za chwilę wybuchli salwą śmiechu. Biedna Elena nie wiedziała, że myląc rodzajnik, kompletnie zmieniła znaczenie słowa "moule", które w rodzaju żeńskim w języku potocznym określa cipkę u kobiety. Na szczęście nie należała do osób szybko się peszących, ale do końca erazmusa ilekroć zapraszano ją na jakiś wieczór, podkreślano, żeby koniecznie przyszła ze swoją cipką.

    citrouille @ gazeta.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę, nie znałam tego określenia ! :)
      Chociaż skojarzenie z omułkiem (UNE moule) jest dość logiczne ;)

      Usuń
  14. Bougnoul

    Moje koleżanka spodziewała się dziecka ze swoim chłopakiem we Francji. W czasie jak najbardziej serdecznych przekomarzanek jej chłopak bardzo często używał słowa "bougnoul", zwracając się w ten sposób do dzidziusia w brzuchu. Moja koleżanka tak naprawdę nie znała tego słowa, ale z kontekstu (!!!) domyślała się, że jest to pieszczotliwe określenie dzidziusia i nigdy jej nie przyszło do głowy sprawdzić, co to znaczy w słowniku. Tymczasem w języku potocznym słowo to ma zdecydowanie negatywny wydźwięk i określa metysa, mieszańca, przeważnie o pochodzeniu afrykańskim, którego ani moja koleżanka ani jej chłopak nie mieli. Kiedy moja koleżanka udała się ginekologa, ten bardzo grzecznie wypytywał o różne rzeczy. Pytał między innymi, jak się czuje we Francji, jakie ma ubezpieczenie i czy cieszy się, że jest w ciąży. W końcu pyta "Et le papa, qu'est-ce qu'il dit ?", na co moja koleżanka, cala rozpromieniona: "Eh ben, il dit que ça sera un bougnoul!". Mina ginekologa w tej sytuacji po prostu bezcenna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie wymowa tego słowa brzmi dość niewinnie ;)

      We Francji to bardzo pejoratywne określenie odnosi się do osób pochodzenia arabskiego. Zapraszam do przeczytania tego WPISU.

      Usuń
  15. Ela napisała :
    Moja wpadka była bardzo spektakularna.
    Wiele lat temu po bardzo podstawowym kursie francuskiego pojechałam jako
    fille au pair do Belgii. Do moich obowiązków należała głównie opieka nad
    dziećmi, ale gdy te były w szkole i przedszkolu, chętnie towarzyszyłam
    mojej gospodyni w przygotowywaniu obiadu. Pewnego dnia po powrocie z pracy
    pan domu spytał mnie wesoło, co dziś przygotowałyśmy do jedzenia. Uprzejmie
    odpowiedziałam: "le poison". Na jego twarzy odmalowało się najpierw
    przerażenie, potem ulga, gdy zrozumiał przejęzyczenie, a a końcu wybuchnął
    śmiechem.
    Oczywiście na obiad była ryba (le poisson), a nie trucizna.

    OdpowiedzUsuń
  16. U mnie nie wpadka, a przygoda i nie moja, a małoletniego wówczas brata mojego petit ami (MB). Podczas mojego Erasmusa w Niemczech mieszkałam razem z moim PA. Bliżej wiosny postanowiliśmy zaprosić do siebie 12-letniego wówczas MB. PA pojechał po MB do Polski i razem przyjechali autobusem. Ponieważ w naszej okolicy nie było zbyt wiele spektakularnych miejsc do zwiedzania, postanowiliśmy pojechać z Młodym do Paryża. Tam obowiązkowo Wieża Eiffla, wjechaliśmy na najwyższe piętro, a potem zeszliśmy do tej obudowanej części w środku. Był tam sklepik z upominkami i Młody ruszył na łowy. Grzebie w tych pamiątkach i grzebie, aż wreszcie sobie coś wybrał (chyba magnes na lodówkę i figurkę wieży) i zaczyna mamrotać do siebie:
    -Mama mówiła, żebym nie kupował pamiątek...ale te sobie kupię.
    Na to pani sprzedawczyni najczystszym polskim:
    -Wiesz, polecam kupno pamiątek na dole, bo są dwa razy tańsze niż te tutaj. Te są strasznie drogie.
    Młodego zamurowało, bo już był nastawiony na zakupy po angielsku ;). Polaków można spotkać wszędzie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak! i trzeba się pilnować, żeby czegoś głupiego nie powiedzieć ;)

      Usuń
  17. Joanna napisała :
    Co prawda nie mam wielkich doświadczeń z językiem francuskim, albo ich po
    prostu nie wyłapałam, ale do dziś pamiętam jak podczas Światowych Dni
    Młodzieży w 1997r. w Paryżu nocowałam w wielkiej posiadłości u starszych
    Państwa Delory.
    Wszystko tam było takie inne, bogate, służba podawała kolację, po raz
    pierwszy na oczy widziałam pomarańczowe sery, po raz pierwszy jadłam
    melona. Ogólnie wielkie przeżycie. Bardzo chciałam zabłysnąć moim
    słabiutkim francuskim i podczas rozmowy w czasie kolacji chciałam
    powiedzieć, że strasznie dużo komarów lata wokół. Niestety zamiast des
    moustiques powiedziałam des moustaches:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie wiem czy moja "wpadka" będzie aż tak spektakularna, jak niektóre tu opisane, ale też się podzielę :)
    Z powodu tego, że mój chłopak jest Francuzem oczywiste jest to, że ja uczę się francuskiego a on polskiego. Często dumni z nowych "osiągnięć językowych" chwaliliśmy się nowo opanowanymi zwrotami/słowami/itp.

    Przed jednym z jego przyjazdów do Polski tyrałam jak wół, żeby nauczyć się jak najwięcej. Mój wybór padł na rozdział o zwierzętach.
    Mój chłopak często testuje moją wiedzę mówiąc jedynie "powiedz coś po francusku". Wtedy ja produkuję się, a on mi przyklaskuje.

    Pech chciał, że mój Ukochany zapragnął wziąć do Polski swojego przyjaciela. Podczas pierwszego wieczoru, gdy we trójkę jedliśmy kolację w restauracji, mój lSkarb chciał pochwalić się moimi postępami przed przyjacielem i poprosił mnie o powiedzenia paru zdań po francusku.
    Zaczęłam nieśmiało i standardowo.. że mam na imię Jola, że mieszkam tu i tam.. i tego typu oczywistości.. ale po chwili odpaliłam, że ostatnio uczyłam się zwierząt.. zachęcona prośbami Panów postanowiłam pochwalić się nowymi umiejętnościami i wypaliłam "J'ai une jolie chatte". ....
    Oklasków nie było, za to były salwy śmiechu. Chłopcy płakali ze śmiechu przez około 15 minut. Gdy powiedzieli mi, że w slangu francuskim pochwaliłam swoje organy rozrodcze myślałam, że spalę się ze wstydu. Do końca ich pobytu kolega mojego chłopaka każdego poranka witał mnie przeogromnym uśmiechem :D
    Od tej pory wszystkiego czego się nauczę konsultuję uprzednio z chłopakiem, by nie popełniać tego typu gaf ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam uczennice-kociary i czasami te ich kociaki chorują. Więc zdarza mi się je pytać : comment va ta chatte? Dobrze, że nie widzą mojej miny, kiedy wypowiadam to zdanie :):)

      Usuń
  19. Magda napisała :
    Język francuski mam zaszczyt znać od prawie 15 lat..:). Jednak początki
    nie wyglądały różowo. Odkąd pracuje na codzień z tym językiem zawsze
    starałam się mówić krótszymi zdaniami i wyraźnie zamiast platac się bez
    sensu. Toteż moje rozmowy z koleżankami czy kolegami Francuzami przebiegały
    miło i zabawnie, a ja byłam wniebowzieta, że tak swobodnie mi to wychodzi a
    oni rozumieją mnie bez trudu...tymczasem pewnego dnia pojawilam się w pracy
    nieco zakatarzona i z podkrazonymi oczami. Powiedziałam, że chyba wyjdę
    dzisiaj wcześniej, bo..j'ai mal a la "dżordż". Koledzy nic nie powiedzieli,
    tylko spojrzeli po sobie, a koleżanka uniosła głowę z nad biurka i
    parsknela smiechem. Nie sądziłam, że wyda im się to śmieszne. Myślę sobie
    halo naprawdę mnie boli! Poczym poszłam dokończyć jeszcze coś przed
    wyjściem. Po chwili przychodzi do mnie ta sama koleżanka i mówi: dobra
    Magda biegnij już a i wyleczy koniecznie ten... "gorż". W tym momencie
    dopiero zrozumiałam co było nie tak w mojej wypowiedzi. Poczerwienialam jak
    burak,ale już nie popełniam wiecek tego błędu ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie z jednym z uczniów przerabiam części ciała. Będę musiała się pilnować, żeby podświadomie nie popełnić Twojej gafy, bo jest przeurocza :):)

      Usuń
  20. Margot napisała (zgłoszenie przyszło wczoraj późnym wieczorem , więc wklejam dopiero dzisiaj) :
    Było to dawno temu nad Bałtykiem, kiedy mój wiek wyrażała jedna tylko
    cyfra :)
    Czas przemian, wolnego rynku, napływ zachodu. Wśród lodów, gofrów, frytek,
    baloników na deptaku na plaży ustawiła się ciężarówka z nagrodami! Aby
    wygrać,trzeba było kupić los. A można było wygrać wiele! Nawet telewizor.
    Kolorowy. Ale mnie zainteresowała inna nagroda: egzemplarz "Małego
    księcia" :) A zatem po usilnych próbach wyciągnięcia pieniędzy na losy od
    rodziców, którzy przekonywali o małym prawdopodobieństwie jakiejkolwiek
    wygranej nabyłam los! I wygrałam.. obleśną plastikową serwetkę, która
    zdobiła potem stolik w naszym domku. Jednak w dalszym ciągu nikt nie wygrał
    książki.. Nie zniechęcając się porażką nabyłam drugi los, uszczuplając
    mocno swoje kieszonkowe. Tym razem było jeszcze gorzej.. Wygraną okazał się
    druciak. Taki do garów. Mam nadzieję, że oprócz książki w tym konkursie nie
    można wygrać mopa :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe o sprzęcie AGD pomyślę następnym razem ;)
      A tymczasem, na pocieszenie, wrzucam link do Le Petit Prince w wersji PDF (kliknij TUTAJ)

      Usuń
  21. Jestem pod wrażeniem. Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń